Stoi
samotnie w skwarze ran swoich
Nikt
go nie napoi nadzieją
Nikt
nie przystanie skruszony
Nieruchome
Jego powieki
i
ciało zdeptane
jak
liście kolorowe
u
stóp Jego cierpienia
Usta
i członki Jego szronem zachodzą
Spośród
płatków śniegu
skrzypienie
dobiega za świętego drzewa
To
trwoga niczym mróz
ze
wszystkich stron do serca się wlewa
Wielka
wina na ulicach zakwita
jak
piękne bratki wokół Jego krzyża
A
On nadal trwa
wśród
drzew ludzi wsi i miast
Czasami
można dostrzec jakiś ruch
Zmęczonym
wzrokiem spogląda w dół
z
myślą że to ludzki żal i ból
Lecz
to tylko kolejny gwóźdź